sobota, 30 marca 2013

'Szklany klosz' Sylvia Plath

  Podobno opisała tu końcowy, pewnie mający największe znaczenie fragment swojego życia, kiedy to potem popełniła samobójstwo.
  W książce wyczuwa się nastrój feministyczny, wydarzenia z uczestnictwem mężczyzn otrzymują negatywne recenzje z oczach kobiet, są przedstawiani w złym świetle. Kobiety wiodą prym, jako główne bohaterki powieści.
  Początkowo poznajemy wcale nie piękny świat nowojorskich 20sto latków, opisywany przez pisarkę. Potem przeżywamy pierwsze niepowodzenie zawodowe bohaterki. Trafiamy do jej domu rodzinnego, jesteśmy z Nią, próbującą odnaleźć swój sposób na życie. Tu tak naprawdę Jej choroba rozwija się i zostaje otwarcie zauważana, trafiamy do szpitala psychiatrycznego, gdzie przeżywamy z Nią tamtejszą codzienność.
  W całej powieści panuje dość smutny, pesymistyczny nastrój, od pewnego momentu towarzyszymy pisarce w osiągnięciu przez Nią jednego celu - popełnienia samobójstwa.
  Książka napisana językiem, który nie pozwala się od niej oderwać. Często przeplatana nagle wprowadzanymi wątkami, jakby nagłymi spostrzeżeniami pisarki. 
  Poznajemy świat osoby z zaburzeniami psychicznymi i towarzyszymy Jej w codziennych zmaganiach ze sobą i swoją chorobą.


"(...) Jest coś szalenie demoralizującego w widoku dwojga ludzi, którzy najwyraźniej dostali bzika na swoim punkcie, szczególnie jeżeli się jest jedyną postronną osobą w pokoju.
Można to tylko porównać do uczucia, jakiego doznaje się na przykład, odjeżdżając z Paryża ostatnim wagonem pociągu towarowego, który, jak wiadomo, ma okienko z tyłu. Z każdą sekundą miasto maleje i maleje, a człowiekowi się zdaje, że to nie miasto maleje, tylko on, że to on staje się coraz mniejszy i mniejszy, samotny i coraz bardziej samotny bo oddala się z szybkością miliona kilometrów na godzinę od świateł wielkiego miasta i od wszystkich kotłujących się tam spraw."


" Zdawałam sobie sprawę, że ludzie już się orientują, że nie mam piątej klepki, i że prędzej czy później – mimo że matka usiłuje być bardzo dyskretna – bez większego trudu przekonają ją, żeby mnie oddała do zakładu dla umysłowo chorych pod pretekstem, że tam mnie może wyleczą.
Ale mój wypadek był nieuleczalny."

"I tak stałam i karmiłam nocny wiatr moją garderobą, sztuka po sztuce. Jak popioły drogiej zmarłej osoby, nędzne strzępy mojej niedawnej świetności ulatywały w dal i padały na chybił trafił, nie wiadomo gdzie, w głąb dalekiego niewidzialnego serca miasta."


"Na każdej gałęzi wisiała dojrzała fioletowa figa, symbol jednej z czekających mnie w życiu szans.(...)
Wyobrażałam sobie, że siedzę na tym drzewie i umieram z głodu, ponieważ nie mogę w żaden sposób zdecydować, którą figę zerwać. Miałam ochotę na wszystkie, na absolutnie każdą z tych fig z osobna, ale zerwanie jednej oznaczało automatycznie rezygnację z pozostałych, więc siedziałam, aż figi zaczęły się marszczyć, czernieć i jedna za drugą spadały na ziemię."


"(...)Tylko że ja nie sterowałam ani tym miastem, ani w ogóle niczym, nawet własnym losem. Po prostu telepałam się z hotelu do redakcji, z redakcji na przyjęcie, z przyjęcia do hotelu, z hotelu do pracy jak bezwolny trolejbus. Powinnam się była chyba cieszyć tym wszystkim i przejmować jak inne dziewczyny, ale jakoś nie umiałam wykrzesać z siebie żadnej reakcji. Było mi obojętnie i bardzo pusto – tak musi być w oku cyklonu.
Absolutna cisza w samym środku szalejącego żywiołu."


"Ostatecznie chciałam przeżyć, ile się da.
Szalenie lubię przyglądać się ludziom znajdującym się w podbramkowych sytuacjach. Wypadek drogowy, bójka uliczna, embrion pływający w słoju pełnym spirytusu.
Interesuje mnie wszystko. Stoję i gapię się tak intensywnie, jak gdybym to chciała zapamiętać na całe życie.
W ten sposób nauczyłam się bardzo wielu rzeczy i nawet wtedy, kiedy przerażają mnie albo przyprawiają o mdłości, niczego po sobie nie pokazuję i zawsze udaję, że dokładnie tak to sobie wyobrażałam."

"Odkryłam, po dłuższych zresztą trudnościach z łyżkami i widelcami, że najlepiej jeść, jak się człowiekowi żywnie podoba, ale za to z wielką pewnością siebie oraz z dużą dozą arogancji, jak gdyby się doskonale wiedziało, co należy robić, ale miało to w głębokiej pogardzie. Nikomu nie wpadnie nawet do głowy, że jest się źle wychowaną osobą albo że się ma złe maniery. Po prostu zyskuje się opinię osoby oryginalnej i zabawnej."







poniedziałek, 25 marca 2013

'Oko jelenia' Andrzej Pilipiuk

  Do serii 'Oko jelenia' i Pilipiuka przymierzałam się dość długo.
  Między innymi dlatego, że fantastyka nigdy nie była gatunkiem, po który chętnie sięgałam. I teraz mogę otwarcie stwierdzić, w jakim błędzie byłam.
  Pierwsza część serii, czyli 'Droga do Nidaros' zaczyna się w czasach współczesnych, od momentu zniszczenia życia na Ziemi. W tych okolicznościach poznajemy dwójkę głównych bohaterów, którzy godząc się zostać niewolnikami istoty z innej planety, oszczędzają swoje życie ale zostają przeniesieni w przeszłość, gdzie spotykają Helenę. Zaczynają wypełniać powierzoną im misję ...
  I tak, jak być może początkowe kawałki książki nie wciągają na zasadzie niemożliwości oderwania od lektury, tak później już rzeczywiście, czeka się tylko na moment ponownego spotkania z Markiem, Staszkiem i Helą. I tak już do samego końca, przez wszystkie sześć części serii.
  'Oko jelenia' to nie tylko kolejna opowieść o przygodach w otoczeniu świata fantastyki ale swoim przeniesieniem czytelnika do świata XVI-wieku, a konkretnie Norwegii, można liznąć odrobinę historii, np. odnośnie Hanzy, czy poznać wyznawców ówczesnych religii.

  Czytając Pilipiuka, cały czas ma się wrażenie, że jest się współtowarzyszem przygód trójki bohaterów, że razem z nimi przebywa się w tamtych czasach i tamtym otoczeniu.
  Czas przy Pilipiuku mija niepostrzeżenie, a po zakończeniu, trudno jest wrócić do spraw bieżących i tak po prostu zapomnieć o Marku, Staszku i specyficznej Heli.